USKRZYDLAŁA JĄ POEZJA
Wspomnienie o Michalinie Chełmońskiej-Szczepankowskiej /1885-1953/ poetce i nauczycielce z Mińska Mazowieckiego.
Zrodzona w ciszy, w rozmyślań godzinie,
Z siedliska duszy wybiega skrzydlata -
Jak gwiazda - jasna, jak ptak - wolna, płynie
Na krańce świata...
Michalina Chełmońska-Szczepankowska
/fragment wiersza "Myśl"/
Dla dzisiejszej młodzieży szkolnej lata międzywojenne, to czas zasłonięty mrokiem przeszłości. Dziś tylko ludzie w bardzo podeszłym wieku pamiętają te dawne trudne lata. W pamięci mojej, jako syna poetki, utkwiły one szczególnie.
Budynek szkoły powszechnej stał na uboczu wsi Dłużka przy drodze do miasta, na niewielkim wzniesieniu, bez ogrodzenia. Był to budynek drewniany, kryty dachówką ze śladami zaniedbania. Na placu szkolnym rosła jedna, ale jakże piękna, duża, dzika grusza i stanowiła jego całe upiększenie. Szkoła miała jedną dużą salę szkolną. W drugiej połowie było mieszkanie dla pani kierowniczki Michaliny Chełmońskiej - Szczepankowskiej. Za szkołą cztery małe grządki na piaszczystym gruncie, nie dawały pożytku. Więcej na nich było kwiatów, niż warzyw.
Dzwonek na dużą przerwę. Dziatwa z wybuchem radości zrywa się z ławek, wybiega na plac porośnięty trawą. Miejsca do zabawy i gonitwy dużo. Znów lekcja, płowe główki pochylają się nad zawiłościami nauki. Pani chodzi od ławki do ławki, sprawdza, pomaga, tłumaczy, chwali, zachęca i co pewien czas ucisza zbyt gadatliwych. Boczna ławka przeznaczona była dla niepoprawnych. Zdarzało się, że jakiś niesforny uczeń, o zawadiackiej, jasnej czuprynie, otrzymał "łapę" Duża to była kara dla chłopca, który czerwienił się bardzo ze wstydu, ale oczy dalej mu się śmiały. Bywało, że ktoś nie odrobił zadanej lekcji w domu, musiał odrabiać ją w szkole po lekcjach, często samotnie. Dobrze, że znajdował wtedy pomoc Pani i odrobione zadanie było zawsze na piątkę.
Po wyczerpującej nerwowo pracy szła Pani do swego mieszkania, by przygotować obiad i trochę odpocząć. Czekały Ją jeszcze inne trudne obowiązki matki. Obowiązki, którym musiała podołać.
Wrzesień, piękna popołudniowa pogoda. Najmilszą wtedy rozrywką był dla nas spacer z ukochaną Matką. Najciekawszym miejscem spaceru był zawsze las. Dzikie ptaki, leśne kwiaty, stare drzewa, tajemnicze polany i knieje, ocienione strumyki. Było zawsze co podziwiać, o coś ciągle pytać i słuchać krótkich zwięzłych odpowiedzi. Dziwne tylko było dla nas to, że Matka często była zamyślona. Na spacery brała zawsze mały notesik i ołówek. Gdy my zajęci byliśmy zabawą,, Matka wyjmowała notesik i coś szybko pisała. Nikt by tego nie przeczytał: literki drobniutkie, niewyraźne, podobne do kropek i przecinków. Pytaliśmy wtedy: - Matuś kochana, z kim Ty przed chwilą rozmawiałaś? Z nikim, moje dzieciny. Ale ja słyszałem, na pewno rozmawiałaś. Matka w zamyśleniu odpowiedziała: to była tylko rozmowa z tym łanem żytnim, co tak pięknie nam się kłania. Odpowiedź ta była dla nas wystarczająca i zrozumiała. l dalej drobne literki tworzyły słowa, a słowa układały się w wiersze i rymy, by zadźwięczeć w utworze pieśnią skowronka.
Spacer się kończył. Matka siedziała jeszcze w pobliżu starej brzozy, na skraju lasu. Brzoza była pochylona i miała sęki. Jeden skok i byłem na drzewie. Wspiąć się wyżej - to fraszka, ale wtedy jeden stary, zmurszały sęk nie wytrzymał i spadłem. Straszny ból i ręka zaczęła puchnąć. Na mój krzyk przyszedł gospodarz pracujący w polu pod lasem. Popatrzył i orzekł: zwichnięcie. Ujął rękę, lekko skręcił i szybko pociągnął. W oczach zrobiło mi się ciemno z bólu, ale ręka była naprawiona. Matka moja bardzo dziękowała rolnikowi za ten natychmiastowy ratunek. Rolnikiem tym był najlepszy gospodarz w wiosce pan R. sąsiadujący ze szkołą.
Zbliżał się wieczór. Matka pracowała dalej. Zrobiła kolację i usiadła, by poprawić cały stos zeszytów i postawić stopnie. Słabe światło lampy naftowej męczyło Jej oczy. Często, późnym wieczorem, ktoś zapukał - przerywała pracę. Wchodzi młoda dziewczyna, prosi o wymianę książki. Otrzymuje trzy książki z biblioteki Matki. Była też biblioteczka szkolna, ale przeważnie dla dzieci. Po paru minutach przychodzi rolnik, by usprawiedliwić nieobecność syna w szkole, zapytuje jednocześnie o "Gazetę świąteczną", bo chciałby ją przeczytać w niedzielę, szczególnie te ciekawe artykuły o rolnictwie. Przychodziły też matki uczących się dzieci i prosiły o radę i pomoc, często w sprawach nie związanych ze szkołą.
Matka moja każdego przyjęła, każdemu pomogła. Było w owym czasie w tej wsi dwu młodych ludzi, co zdobywali wyższą wiedzę. Jeden - to syn rolnika p. W. - kończył seminarium nauczycielskie. Drugim młodzieńcem był syn młynarza, ojciec jego posiadał w tej wsi wiatrak, kończył gimnazjum. Korzystali oni z książek naukowych mojej Matki.
W następnych dniach dodatkowe zajęcia. W szkole będzie przedstawienie, a potem zabawa. Trzeba przygotować plan imprezy, poprawić utworek sceniczny, przeprowadzić próbę, zaprojektować
stroje i dekoracje. -
Późnym wieczorem, gdy było już cicho i spokojnie, Matka zaczęła przepisywać "na czysto" swoje wiersze. Utrwalała to, co było piękne, co odczuła swą wrażliwą naturą. Poezja była Jej drugim światem, który kazał zapominać o trudach życia.
Przez swoją poezję stała się jak gdyby kontynuatorką sztuki swego krewnego malarza, Józefa Chełmońskiego, choć w mniejszym stopniu i w innej dziedzinie. Przekazała bowiem młodym pokoleniom swoje wiersze oraz zawarte w nich piękno przyrody i wsi polskiej.
Tak kończył się dzień Matki - nauczycielki, poetki, tak przepracowała 25 lat, wśród ludu i dla ludu.
Michalina Chełmońska - Szczepankowska, bo o Niej to wspomnienie, urodziła się 17 września 1885 roku w Warszawie w rodzinie z tradycjami literackimi i artystycznymi. Przez swoje 68-letnie życie była symbolem pracy, nauczyciela na wsi, zbieracza, dokumentatora, historyka, a zarazem poetką.
Dnia 5 marca 1953 roku Michalina Chełmońska - Szczepankowska zakończyła swoje pracowite, ofiarne życie i cicho, bardzo cicho odeszła.
Henryk Szczepankowski-Chełmoński, syn poetki /1915- 1986/
do druku podał Piotr Szczepankowski-Chełmoński, wnuk poetki
Bełchatów 2008
|